niedziela, 1 września 2013

SNY

Kiedyś zafascynowało mnie dostawanie odpowiedzi na pytania we śnie. Poszukiwałam wtedy odpowiedzi na wiele pytań, stąd zainteresowanie astrologią, tarotem, buddyzmem i innymi. Między innymi wyczytałam w mądrych książkach, że jest metoda dostawania odpowiedzi od Wyższego Ja we śnie. Należało przed snem codziennie zadawać pytanie, a jeśli sen przyjdzie około drugiej w nocy i będzie bardzo wyraźny, kolorowy i wyrazisty, to będzie to odpowiedź. Oczywiście od razu wypróbowałam. Właśnie wtedy nosiłam się z zamiarem odejścia od męża, choć nie miałam w sensie fizycznym żadnych na to szans, ale co mi szkodziło zapytać o to tę część siebie, która wie lepiej?

A oto odpowiedź:
Wszystko się dzieje w jakiejś dalekiej przyszłości albo w ogóle na innej planecie. Są jacyś tubylcy, których nie widziałam, ale są, nie wiem jak wyglądają. Jestem w jakichś górach, czy czymś takim. Pochylona nad jamą w ziemi, na odludziu, ale blisko domu, w którym przebywam, wyjmuję z tej jamy piękne przedmioty, zabytkowe, jakieś klejnoty, im dalej tym przedmioty są prostsze, mniej widowiskowe, ale ja wiem, że bardzo cenne, coraz starsze. Trzymam każdy coraz dłużej w dłoniach, delektuję się kształtem i kolorem - są to kamienie jakieś, gładko obrobione, małe rzeźbki z kamienia w kolorach przygaszonych zieleni, ugrów, aż dochodzę do prostych narzędzi kamiennych, ale wyjątkowej urody. Wyjmuję je wszystkie ostrożnie i układam wokół jamy. Na dnie został już tylko mały kamyk - ani nie klejnot, ani nie narzędzie, ani rzeźba - maleńki, wielkości połowy kciuka kamyk w paski czarno-zielono-białe. Leży na dnie z ciepłego, ruchliwego piasku. Wiem, że muszę się spieszyć, bo ten piasek na dnie  wybuchnie zaraz, zazdrosny o swój skarb, jakby było pod nim coś żywego, żywy, radioaktywny wulkan. Sięgam po kamyk, piasek jest bardzo ciepły, prawie gorący. Wstaję, żeby zawołać z domu mamę, krzyczę do tubylców, u których mieszkamy, żeby ją zawołali. Chciałam, żeby to zobaczyła, bo bardzo lubi sztukę i piękne przedmioty. Ale jej nie ma. Nie pamiętam czy jeszcze odeszłam od jamy, żeby jej szukać czy od razu zaczęłam chować przedmioty do jamy. Czułam, że tubylcy się domyślili, że znalazłam coś cennego, czułam podenerwowanie istoty w głębi ziemi i zaczęłam chować przedmioty, szybko i nerwowo. Zamieniły się w ochłapy mięsa, duże kawałki wielkości dłoni i większe, trochę się już psujące. Czułam wściekłość z głębi jamy. Upychałam to mięso jak najszybciej, żeby zdążyć przed wybuchem, ale musiałam wszystko upchać. W końcu uciekam. W moją stronę biegną tubylcy, mijają mnie i biegną dalej do skarbu, coś z stamtąd potrzebują, te skarby są dla nich niezwykle cenne, ale nie w sensie materialnym. Wyglądają jak z rysunków naskalnych w Afryce. Oni nic nie mówią, tylko odbieram od nich komunikaty bez słów. Uprzedzam ich o możliwości wybuchu, ale oni dalej biegną. Uciekam do jakiegoś pojazdu, mamy odjechać czy może odlecieć.  Wybuch tuż tuż, kierowca czy też pilot sprawdza na monitorze czy jeszcze kogoś nie trzeba zabrać. Na monitorze dziwna, piękna kobieta - biała i nieprawdziwa, mówi do niego, że już koniec, już wszyscy są na pokładzie, żeby już odlatywał. Ale on nie odlatuje, urzeczony pięknem jej twarzy, zakochany już w tej kobiecie, nie chce jej tam zostawić w tym piekle, które zaraz wybuchnie, biegnie do drzwi i wychodzi, żeby jej szukać. Nagle do  mnie dociera, że to nie jest prawdziwa kobieta i że ona nie jest na tej planecie naprawdę, że to coś w rodzaju hologramu, tworu wirtualnego, widzę zamiast jej twarzy rysunek przestrzenny, konstrukcję jej postaci. Biegnę za pilotem, żeby mu to powiedzieć ....i budzę się.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz