Wciąż coś czytam, choć właściwie powinnam chyba robić co
innego w tym czasie. No ale czytam. Na dodatek czytam wcale nie ambitną
literaturę, ani nie fachową literaturę, tyko takie sobie czytadła dla kobiet.
Wydawałoby się, że to strata czasu, ale … czasem nawet mało ambitna pod
względem literackim książka zmusza do myślenia. Zresztą, kto właściwie ustala
czy książka jest ambitna czy nie?
Wydaje mi się, że jeśli autor ma do przekazania pewne treści i radzi sobie z konstrukcją powieści na tyle, że świetnie się ją czyta, to mogę mieć naprawdę gdzieś to, czy krytycy uznają tę książkę za ambitną i godną miana dobrej literatury.
Wydaje mi się, że jeśli autor ma do przekazania pewne treści i radzi sobie z konstrukcją powieści na tyle, że świetnie się ją czyta, to mogę mieć naprawdę gdzieś to, czy krytycy uznają tę książkę za ambitną i godną miana dobrej literatury.
Ostatnio czytałam dwie takie książki, które poruszają
problemy moralne i etyczne, które stają się ważne w naszej cywilizacji. Być może
książki te nie wejdą do kanonów dobrej literatury, ale są potrzebne. Choćby po
to, żebym ja mogła odkryć, że świat tak bardzo podążył na przód J, nawet jeśli problemy
już mnie nie dotyczą.
Jedna książka to dzieło Jodi Picoult „Bez mojej zgody”. Czytałam
już kilka jej książek i zawsze mną wstrząsają. Często mam wrażenie, że nie
powinnam ich czytać, bo za bardzo się denerwuję, ale z drugiej strony uświadamiają
mi, jak bardzo zamykam się we własnym świecie. Autorka pisze w sposób z jednej
strony bardzo sprawny, świetnie prowadzi fabułę, książki czyta się jednym
tchem, ale z drugiej jest w nich sporo taniego sentymentalizmu, grania na
uczuciach i emocjach. Ale… jest to może potrzebne do osiągnięcia celu, czyli do
tego, żeby ludzie zwrócili uwagę w jakim świecie żyją. Można powiedzieć, że jest
to literatura publicyzująca, tak bym ją nazwała.
Ta książka, którą czytałam ostatnio, mówi o prawie dziecka do
dysponowania własnym ciałem, o problemach wynikających ze sztucznego
zapłodnienia i wybierania płodu pod kątem przydatności późniejszego dziecka.
Książka wstrząsa, potrząsa sumieniem itd. Po przeczytaniu ma się mnóstwo myśli.
Ale w końcu przychodzi refleksja. Wszelkie dylematy i dramaty wynikają z braku
świadomości, że śmierć to tylko zmiana postaci, że śmierć nie oznacza końca
życia. Gdyby matka z tej książki miała świadomość, że jej dziecko nie znika po
śmierci, lecz żyje nadal, to czy walczyłaby aż tak o jego życie? Niszcząc przy
okazji życie kilku innych osób. Czy należy walczyć o życie za wszelką cenę?
Myślę, że medycyna dzisiejsza zabrnęła w ślepy zaułek. Podtrzymuje życie za
wszelką cenę, lekarz ma za zadanie utrzymywać człowieka przy życiu często zupełnie
bez sensu.
Druga książka to „Zupa z ryby fugu” Moniki Szwaji, autorki
zabawnych i ciepłych powieści dla kobiet. I problem zapłodnienia in vitro. I
ciekawe podejście do tematu. A na koniec pytanie, które nie daje mi spokoju od
dawna. Na świecie rodzi się tyle dzieci, które nie mają domu, ciepła, miłości i
rodziny, czy naprawdę dziecko, które wychowujemy musi mieć nasze geny, żeby
można je było kochać? Czy trzeba płodzić własne dzieci za wszelką cenę, kosztem
zdrowia, relacji małżeńskich, a czasem nawet innych ludzi? Oczywiście każdy
zarzuci mi, że mam własne dzieci, więc dobrze mi się mówi, niemniej jednak podobne
decyzje ludzie podejmują sprawiając sobie zwierzątko domowe. Dlaczego płacą
ciężkie pieniądze kupując psa czy kota jakiejś rasy, jak w schroniskach dla
zwierząt tyle ich czeka na dom i uwagę? Nie zdarzyło mi się kupić zwierzaka,
chyba, że trzeba było zapłacić, żeby uwolnić psa z rąk oprawców.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz