sobota, 30 czerwca 2012

NUMERY DOMÓW - REFLEKSJI KILKA

Tej jesieni miałam okropne problemy z zębami, które przeciągały się bardzo długo i jeszcze w lutym musiałam chodzić do dentystki. Dentystkę wybrałam sobie w mojej gminie, bo nie lubię jeździć daleko w ważnych dla mnie sprawach, więc lubię mieć lekarza, dentystkę, bank i inne takie pod ręką, czyli jak najbliżej.
W styczniu zima przybrała srogą twarz, zaczęła się seria mroźnych dni, w kominku spalałam mnóstwo drewna, a i tak marzłam niewypowiedzianie. Do dentystki woził mnie były małżonek, mieszkający blisko i posiadający samochód. Mróz i słabość wywołana bólami zębów nie nastrajały mnie do samodzielnego jeżdżenia do sąsiedniej miejscowości autobusem, więc korzystałam skwapliwie z jego pomocy.
Jednak wreszcie poczułam się lepiej i postanowiłam być samodzielna, do czego przyczyniła się również niechęć do popadania z byłym mężem w zażyłość i w kolejny poniedziałek wybrałam się busem. Dojechałam cało na miejsce, dentystka zrobiła, co miała zrobić, zapłaciłam… i dopiero w drodze na przystanek uświadomiłam sobie, że nie ma przy sobie ani jednej złotówki, bo wszystko, co przy sobie miałam dałam dentystce. Żeby nie marznąć na przystanku wymyśliłam sobie, że pójdę na nogach na następny przystanek, a po drodze będę dzwonić do kogo się da, żeby po mnie przyjechał. Niestety dziecko było jeszcze w Krakowie i wracać będzie późno, eksmąż właśnie wyjątkowo też jest w Krakowie i nie wie, kiedy będzie wracał, jeszcze zadzwoniłam do sąsiadów, ale tu też nikogo nie było w domu. No cóż, nie pozostało mi nic innego jak wracać do domu na piechotę. Po pierwszym kilometrze, żeby nie popadać w przygnębienie i nie myśleć o zimnie, przyglądałam się mijanym domom. Znałam je w zasadzie, bo mnóstwo razy koło nich przejeżdżałam, ale tym razem, widziane z perspektywy przechodnia, a nie pasażera samochodu czy autobusu, przedstawiały się zupełnie inaczej. Niektóre z tych domów znałam bliżej, bo znałam mieszkających tam ludzi, inne znałam tylko z widzenia. Każdy był inny i zaczęłam się zastanawiać, jacy ludzie w nich mieszkają. Czy wygląd domu mówi coś o jego mieszkańcach? A numer domu, czy on też ma wpływ na jego wygląd? Czy mówi coś o ludziach, którzy pod tym numerem mieszkają? Czy ma wpływ na ich życie? Na przykład ten dom, ten o pomarańczowych ścianach, czy jego ludzie są pełni energii, bo kolor ścian im jej dodaje, czy odwrotnie, potrzebują jej i dlatego wybrali taki kolor? A numer, 219, w numerologii odpowiadać będzie trójce. Czy są faktycznie twórczy?
Następny dom jest piaskowy, stary tynk, taki jak robiło się w latach siedemdziesiątych, dom też stary, tynk zdążył już poszarzeć i z pierwotnej piaskowej barwy niewiele zostało. Dach ciemny, trudno się domyślić, jaki miał kiedyś kolor. Okna z białymi ramami, lakier widać, że dawno był kładziony, bo biel przestała już być bielą. Ogólnie dom robi na mnie wrażenie poważnego, bez finezji, bez dbałości o wygląd. Z niecierpliwością czekam aż uda mi się dostrzec jego numer. 99. Dwie dziewiątki, razem dają 9+9=18=>9, znów dziewiątka. No tak, myślę sobie, ci ludzie mają ważniejsze sprawy na głowie, niż dbanie o wizerunek swego domu. A może wciąż mają poczucie, że coś się w ich życiu kończy? Jacy są? Czy przeżywają takie trudne chwile jak ja w poprzednim mieszkaniu, którego numer był 9? W tamtym mieszkaniu zakończył się pewien etap w moim życiu, dorosłam wreszcie, choć miałam już ponad 40 lat, a właśnie wtedy stałam się naprawdę, tak wewnętrznie dojrzała i pewniejsza siebie, a kiedy to się stało, zupełnie niespodziewanie wyprowadziłam się. Również moje dzieci przeszły tam wielką metamorfozę, wywołaną trudną sytuacją, która wymusiła na nich wcześniejszą dorosłość i dojrzałość.
Kolejny dom zawsze budził moją ciekawość. Robi wrażenie wesołego, może bardziej z powodu ogrodu przed domem. Ciekawe rośliny, róże na wysokiej łodydze, jak bukiet na czubku kija, bukszpanowe kule, żywotniki przycięte w finezyjne kształty. Dom w jasnych barwach, dach z czerwoną dachówką. Okna patrzą wesoło zza firanek. Patrzę na numer domu, oczywiście 21=>3. Ludzie, którzy tu żyją, chcą czegoś więcej od życia, są kreatywni, pełni chęci, żeby coś stworzyć, mają ciekawe pomysły, a choć ogród niekoniecznie każdemu musi się podobać, na przykład mojej mamie plastyczce się nie podoba, to jednak zwraca uwagę dbałością o szczegóły, regularnością kształtów, sprawia wrażenie miniaturki ogrodu francuskiego. Na tle sąsiednich ogrodów wyraźnie się wybija oryginalnością. Ogród mówi, że jego właściciele są wrażliwi na piękno, mają podejście estetyczne. Oba domy z trójką robią wrażenie, że ich domownikom dobrze się powodzi, mają dużo pomysłów i potrafią je wykorzystywać. Na tyłach domów widać pięknie urządzone miejsca do grillowania, często słychać było stamtąd gwar rozmów w lecie i muzykę. Ludzie wyraźnie lubią towarzystwo i wymianę informacji.
Kolejny dom ma numer 121. Czyli czwórka numerologiczna. Jest nieduży, dość stary, drewniany, farba schodzi z desek. Mieszka w nim starsza, samotna już kobieta. Widać, że nic w życiu nie przyszło jej łatwo, praca wypełniła sensem jej życie, ale nie dała zbyt dużych pieniędzy. Musiała wciąż oszczędzać i dopiero w ubiegłym roku, gdy sprzedała działkę, mogła sobie pozwolić wreszcie na gaz w domu, ciepłą wodę z kranu i parę użytecznych drobiazgów, ale nawet teraz nie stać jej na porządny remont domu. Zresztą, dla kogo miałaby go robić, nie jest już młoda, a dzieci nie ma.
O, a teraz dom z zakładem wulkanizatorskim. Bardzo jestem ciekawa, jaki ma numer. Oczywiście jedynka numerologiczna, 73. Ci ludzie są przebojowi, zaradni i przedsiębiorczy, wiem to nie od dziś, a i po ich obejściu to widać. Wciąż coś się dzieje, a to zmieniają ogrodzenie, a to przycinają drzewka, w domu wciąż coś remontują, a zakład na tyłach domu prosperuje świetnie, klientów ma cały czas. Każdy domownik ma samochód.
Tę samą liczbę ma dom, przed którym jest kilka różnych reklam. Jeden dom, a działalności kilka, i firma oferująca Internet radiowy, i catering, a ostatnio jeszcze pokoje do wynajęcia. Duża dawka energii i przedsiębiorczości. A dom i ogród wciąż jakby niedokończone, wciąż coś jeszcze trzeba robić przy nim, choć widać, że wysiłku włożone zostało dużo w wygląd, a jednak efekt jest mało pociągający. Trochę za dużo różnych stylów, za dużo pstrokacizny, nawet kwiaty w kontrastowych, nie bardzo do siebie pasujących kolorach, a ich wysokość nie została dobrana z całą pewnością przez projektanta ogrodów.
A teraz dom, w którym w czerwcu kupuję zwykle truskawki. Dom ma dwa piętra, na drzwiach trzy wizytówki, mieszkają w nim trzy pokolenia. Najmłodsi hodują truskawki. A numer domu? 24, jakżeby inaczej, to musi być szóstka. Rodzinna, ciepła, uczuciowa i wielopokoleniowa. Ten sam numer miało mieszkanie, które dostali moi rodzice i w którym się wychowałam. I wspominam je z sentymentem, jako bezpieczną przystań, pełną ciepła domowego ogniska, jakie potrafiła stworzyć moja mama, mimo, że tyle godzin musiała spędzać w pracy i na dojazdach do niej. W tym mieszkaniu nasza rodzina okrzepła, a mama wspomina je z rozrzewnieniem, bo czas, kiedy tam mieszkała był najlepszym w jej życiu.
Ten sam numer miało mieszkanie, w którym wychowały się moje dzieci, 6 z 15. Fakt, że to mieszkanie trzymało moją rodzinę w całości, po wyprowadzce wszystko się rozpadło i moje małżeństwo i poczucie bezpieczeństwa, jakie miały moje dzieci i ja sama. A nasz nowy dom, ten, do którego właśnie idę przez mróz i śnieg, ma numer 230, czyli piątka. Dom, w którym nikt nie zagrzał długo miejsca, każdy z niego ucieka, wraca, i znów ucieka. Chłopcy wciąż gdzieś wyjeżdżają, nosi ich po świecie, wolą jeździć do miasta, do kolegów, do ludzi, podróżują sporo. A ja sama też nie potrafię tu długo usiedzieć, tylko czekam, kiedy wreszcie znajdzie się kupiec i będę mogła się stąd wyprowadzić.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz